środa, 27 maja 2015

Starocie

Stwierdziłam że pora odświeżyć pamieć i zajrzeć do starego folderu z wierszami. Pisałam je w latach 2008, 2009 i 2010- czyli lata mojego gimnazjum. Byłam w tedy niezwykle płodna ale.... no właśnie jest "ale". Jak prawie każda nastolatka, przechodziłam w tedy okres buntu, więc nie dziwi bijący od wierszy gotycki klimat oblany krwią i smutkiem. Jednak doceniam te pamiątki. Przypominają mi o moich rozterkach i zagubionych uczuciach. Co jakiś czas będę publikować swoje stare wypociny :P

Zacznijmy od wiersza napisanego na podstawie moich wspomnień z działki. To moje ulubione miejsce na świecie i na pewno zostawiło mocny ślad w psychice małego dziecka, jakim kiedyś bez wątpienia byłam :)

Zamknięta w wieczności <----- niezwykle oryginalny tytuł :P

Zamknięta w wieczności, mam wszystko czego potrzebuje, nie muszę się o nic martwic. Załatwiłam wszystkie niedokończone sprawy. Nie muszę powstrzymywać łez, krzyk uwięziony znalazł punkt wyjścia. Niezbyt poetycka, w zielonych ogrodach pod płaczącymi wierzbami siedzę, gdy czas do domu iść o zachodzie słońca, gdzie pomarańcz daje o sobie znać przez bezlistne gałązki drzew, droga żwirowaną gdzie skręcam w piaskową ścieżkę pod górę, idę. Krzewy jałowca po obu stronach przyprawiają mnie o dreszcze. Mroczne zakątki wśród iglastych drzew, ich rok wiec igiełki mają kolor miedzi. Przechodzę obok cmentarza, gdzieniegdzie stoją kamienne słupy, słychać szelest w leśnym poszyciu, pełna obaw idę dalej. Suchy las, gdzie ziemia jest koloru bursztynu poszyta dywanem z szyszek, widzę jeszcze ostanie promienie wieczornego słońca na letnim, jasnobłękitnym niebie. Przechodzę obok starej jabłonki na rozstaju dróg, przechodzę obok błotnistego oczka wodnego, serenady żab przyprawiają mnie o ból głowy. Piaszczystą drogą idę przed siebie po lewej stronie mam las sosnowy w który wbiega mały jelonek czymś spłoszony, widzę poruszenie szerszeni w gnieździe na starej ambonie. Po prawej pola owies, żyto, jęczmień i wieczorne cykanie świerszczy. Daleko od domu wychodzę na polanę na wielkiej żwirowni. Widok jest przepiękny choć po obu stronach stromego zbocza leżą puszki po piwie, butelki po alkoholach i stare opony, widzę tragiczny los samobójców, siadam na zboczu wpatrzona w horyzont i zastanawiam się jaką musieli zapłacić cenę by przezwyciężyć strach i doznać takiej ulgi a zarazem rozkoszy. Znikam, budzę się na jednej z miejskich ulic nocą. Choć godzina późna a wokół żywej duszy oprócz kotów w szarych zaułkach nie odczuwam strachu. Strużki krwi spływające do studzienek kanalizacyjnych dodają temu szaremu miejscu uroków, kontrastują z szarym blokowiskiem. Pomarańczowe latarnie sprawiają że kałuże wyglądają jak lusterka  rozłożone na chodniku. Przeglądam się w czerwonych stróżkach i widzę taniec dwóch, na czarno ubranych postaci. Zaczynam bezwiednie płakać nie potrafię powstrzymać spływających po policzkach łez, plum jedna wpada do kałuży pod stopami i czas się zatrzymuje a świat oblała fala grozy z wikińskich cmentarzy, gdzie średniowiecznej rzezi nie ma końca. Koronkowe  sukienki, jeansowe spódniczki, bluzeczki z dekoltem, trójkołowce, rolki, wrotki, lalki, warkoczyki, wstążeczki i wymarzone wakacje z dzieciństwa. Mama, tata i ja w stworzonym przez rodziców złudzeniu. Kostium kąpielowy, błękitny z pieskiem i piekący, czerwony ślad na tylnej stronie nóg od rózgi. Spadający lód z patyczka zapach grilla i kolejny ślad od oparzenia na reku. Miłości z dzieciństwa, karteczki w kształcie serduszek. Wieczorne przesiadywanie na ławkach przy boisku do siatkówki w krótkich spodenkach i podkoszulku. Dookoła kapsle od butelek po piwie i papierki po gumach do żucia by rodzice nie poczuli naszych wakacyjnych wybryków. Tylko ja inna nie przytykam butelki do ust. Potem o zachodzie wsiadam na czerwonego składaka Wigry3 i jadę betonowa szeroka ulica Główną. Spalona taśma i tylko jej sfond wtedy pozostaje w pamięci. Miłości, fantazje gra w siatkówkę i wieczorne powroty pozostają zmytym w piaskowej burzy wspomnieniem.