Zacznijmy od wiersza napisanego na podstawie moich wspomnień z działki. To moje ulubione miejsce na świecie i na pewno zostawiło mocny ślad w psychice małego dziecka, jakim kiedyś bez wątpienia byłam :)
Zamknięta w wieczności <----- niezwykle oryginalny tytuł :P
Zamknięta w wieczności, mam wszystko czego potrzebuje, nie
muszę się o nic martwic. Załatwiłam wszystkie niedokończone sprawy. Nie muszę powstrzymywać łez, krzyk uwięziony znalazł punkt wyjścia. Niezbyt poetycka, w
zielonych ogrodach pod płaczącymi wierzbami siedzę, gdy czas do domu iść o
zachodzie słońca, gdzie pomarańcz daje o sobie znać przez bezlistne gałązki
drzew, droga żwirowaną gdzie skręcam w piaskową ścieżkę pod górę, idę. Krzewy
jałowca po obu stronach przyprawiają mnie o dreszcze. Mroczne zakątki wśród
iglastych drzew, ich rok wiec igiełki mają kolor miedzi. Przechodzę obok
cmentarza, gdzieniegdzie stoją kamienne słupy, słychać szelest w leśnym
poszyciu, pełna obaw idę dalej. Suchy las, gdzie ziemia jest koloru bursztynu
poszyta dywanem z szyszek, widzę jeszcze ostanie promienie wieczornego słońca
na letnim, jasnobłękitnym niebie. Przechodzę obok starej jabłonki na rozstaju
dróg, przechodzę obok błotnistego oczka wodnego, serenady żab przyprawiają mnie
o ból głowy. Piaszczystą drogą idę przed siebie po lewej stronie mam las
sosnowy w który wbiega mały jelonek czymś spłoszony, widzę poruszenie szerszeni
w gnieździe na starej ambonie. Po prawej pola owies, żyto, jęczmień i wieczorne
cykanie świerszczy. Daleko od domu wychodzę na polanę na wielkiej żwirowni.
Widok jest przepiękny choć po obu stronach stromego zbocza leżą puszki po
piwie, butelki po alkoholach i stare opony, widzę tragiczny los samobójców,
siadam na zboczu wpatrzona w horyzont i zastanawiam się jaką musieli zapłacić
cenę by przezwyciężyć strach i doznać takiej ulgi a zarazem rozkoszy. Znikam,
budzę się na jednej z miejskich ulic nocą. Choć godzina późna a wokół żywej
duszy oprócz kotów w szarych zaułkach nie odczuwam strachu. Strużki krwi
spływające do studzienek kanalizacyjnych dodają temu szaremu miejscu uroków,
kontrastują z szarym blokowiskiem. Pomarańczowe latarnie sprawiają że kałuże
wyglądają jak lusterka rozłożone na
chodniku. Przeglądam się w czerwonych stróżkach i widzę taniec dwóch, na czarno
ubranych postaci. Zaczynam bezwiednie płakać nie potrafię powstrzymać
spływających po policzkach łez, plum jedna wpada do kałuży pod stopami i czas
się zatrzymuje a świat oblała fala grozy z wikińskich cmentarzy, gdzie
średniowiecznej rzezi nie ma końca. Koronkowe
sukienki, jeansowe spódniczki, bluzeczki z dekoltem, trójkołowce, rolki,
wrotki, lalki, warkoczyki, wstążeczki i wymarzone wakacje z dzieciństwa. Mama,
tata i ja w stworzonym przez rodziców złudzeniu. Kostium kąpielowy, błękitny z
pieskiem i piekący, czerwony ślad na tylnej stronie nóg od rózgi. Spadający lód
z patyczka zapach grilla i kolejny ślad od oparzenia na reku. Miłości z
dzieciństwa, karteczki w kształcie serduszek. Wieczorne przesiadywanie na ławkach
przy boisku do siatkówki w krótkich spodenkach i podkoszulku. Dookoła kapsle od
butelek po piwie i papierki po gumach do żucia by rodzice nie poczuli naszych
wakacyjnych wybryków. Tylko ja inna nie przytykam butelki do ust. Potem o
zachodzie wsiadam na czerwonego składaka Wigry3 i jadę betonowa szeroka ulica
Główną. Spalona taśma i tylko jej sfond wtedy pozostaje w pamięci. Miłości,
fantazje gra w siatkówkę i wieczorne powroty pozostają zmytym w piaskowej burzy
wspomnieniem.